Na samym wstępie zapraszam Was serdecznie na bloga Jadwigi [TU KLIK], gdzie opisane jest wyzwanie, dotyczące naszego pierwszego razu z książką. Ot, takie małe wyzwanie. :)
~ 🐈 ~
Świat staje na głowie. Szukamy więcej pozycji. Zarywamy noce. Wdychamy ten piękny zapach.
Jako dziecko nie lubiłam czytać i aż do gimnazjum trwałam w przekonaniu, że czytanie jest najzwyczajniej w świecie nudne. Po prostu byłam nieświadoma. Co prawda jako taki mały mały, zupełnie mały szkrab miałam swoją ukochaną książeczkę Puc, Bursztyn i goście, ale bardziej wciągało mnie przyglądnie się ilustracjom psów, aniżeli czytanie. Bardzo lubiłam też, kiedy ktoś czytał mi do snu. Przypadło mi też do gustu kilka lektur z okresu podstawówki, jak Hobbit. Potrafiłam usiąść i przeczytać jedną, cienką książkę na raz (pozdrawiam serdecznie Opowieści z Narnii <3), co niezwykle cieszyło moją mamę, również lubiącą czytać (raz, kiedy była jeszcze dzieciakiem, to o mało co nie spaliła domu, czytając przy świeczce. Taaki był z niej śmieszek ^^). Jednak mimo wszytko nie czułam tego przyciągania, a moje serce nie biło szybciej. To były dla mnie jedynie kartki, pokryte drukiem.
~ 🐈 ~
Mój światopogląd zmienił się jakoś po pierwszej czy tam drugiej klasie gimnazjum. W wakacje często odwiedzała mnie kuzynka. Przyjeżdżała zazwyczaj na kilka dni i czasami przywoziła ze sobą jakąś książkę (której i tak zazwyczaj nie czytała, więc za bardzo nie wiem po co taszczyła ze sobą te książki). Pamiętam, że raz wzięła Zamianę R. L. Stine i to była najbardziej pokręcona książka, z jaką w tamtym czasie miałam do czynienia. Ale to nie od niej dostałam bzika. Niee. Jeszcze kiedy indziej przywiozła ze sobą grubą (jak na tamtą, młodą, czternastoletnią mnie to niecałe 500 stron to było niesamowicie dużo), granatową powieść z brzydkim smokiem na okładce. Zaciekawiłam się, tak po prostu, i kiedy jeszcze tego samego wieczora, tuż przed snem, przeczytałyśmy sobie na głos prolog, to całkowicie odleciałam.